Historia

Ostatnie miesiące wojny w relacjach proboszczów Tarczka i Pawłowa

Księża Stanisław Sowiński i Franciszek Zbroja, dzięki temu, że skrupulatnie prowadzili zapiski w kronikach parafialnych i mieli wyczulony zmysł obserwacyjny jako duszpasterze, zostawili potomnym cenne zapiski dotyczące nie tylko wydarzeń ściśle parafialnych, ale starali się również uwzględnić realia życia codziennego, w tym wypadku ostatnie miesiące okupacji niemieckiej. Wciąż trwała wojna i nie było wytchnienia od rozmaitych uciążliwości i niebezpieczeństw.

Wojna na terenie ówczesnej gminy Rzepin – tak jak wszędzie – przyniosła ofiary, straty materialne, ale również osłabiła i otępiła duchowo-moralną wrażliwość i kondycję ludzi, którym przyszło się mierzyć z rozmaitymi zagrożeniami ze strony obcych (wrogich armii, które zajęły Polskę w 1939 r., okupacyjnej administracji cywilnej i wojskowej), jak również swoich (lokalnych złodziei i bandytów, donosicieli i sprzedawczyków wyrównujących sąsiedzkie spory i zawiści). W tym diabelskim amoku niektórzy strzelali nawet do przydrożnych krzyży, które tak licznie można spotkać w świętokrzyskim krajobrazie.

Ks. Stanisław Sowiński w latach 1934-1944 był proboszczem Tarczka. Do połowy 1943 r. osobiście prowadził zapiski w Kronice parafii Tarczek – diecezji Kieleckiej. Kolejna część, zapisana w Księdze bierzmowanych parafii Tarczek i nosząca tytuł Kronika z ostatnich miesięcy i dni ś.p. proboszcza Stanisława Sowińskiego, najprawdopodobniej została podyktowana jakiejś zaufanej osobie ks. Sowińskiego, który był już śmiertelnie chory na gruźlicę. Zmarł 7 grudnia 1944 r.

W miasteczkach i wyznaczonych wioskach (Wierzbnik, Bodzentyn, Pawłów) istniały nadal posterunki żandarmerii, które nadzorowały ściąganie kontyngentów (zboża, ziemniaków, mleka, żywca), a wraz z pojawieniem się oddziałów niemieckich, cofających się od wschodu, które miały na swoim wyposażeniu konie, należało zapewnić furaż dla zwierząt i żywność dla żołnierzy przydzielonych na kwaterunki, za co na ogół odpowiadali sołtysi. Trwały aresztowania. Uciążliwością stało się kopanie okopów i schronów przeciwlotniczych, do czego masowo przymuszano mieszkańców. Autor kronikarskiej relacji 7 VIII 1944 r. przytacza treść ogłoszenia, które pojawiło się w Bodzentynie, „że wszyscy mężczyźni i kobiety od 16 do 55 lat mają się zgłosić do Kielc do kopania okopów w terminie 9 VIII. Kto się nie zgłosi – kara śmierci” (Z okien plebanii. Kronika parafii Tarczek lat 1934-1944, oprac. E. Kołomańska, Starachowice b.r.w., s. 114).

W wielu źródłach z tego okresu wspomina się o rabunkach, gwałtach, rekwirowaniu koni, wymuszaniu podwozów dokonywanych przez walczące po stronie hitlerowców oddziały Kałmuckiego Korpusu Kawalerii, których nazywano pogardliwie Mongołami, Tatarami lub Turkami. Plebański kronikarz wspomina 1, 2 i 6 VIII 1944 r. o takich wypadkach wobec mieszkańców Tarczka, Śniadki, Grabkowa i Bronkowic. Pod koniec roku do rekwirujących (raczej zabierających, co się da, głównie żywność i inwentarz) dołączyli sami Niemcy.

Od początku wojny okoliczne lasy stały się schronieniem dla licznych oddziałów partyzanckich. Najpierw były to na ogół oddziały Armii Krajowej, związane z rządem polskim na Zachodzie. Z czasem pojawiły się ugrupowania, którym bliżej było do Polskiej Partii Robotniczej – Armia Ludowa i Bataliony Chłopskie. Jak zanotował tarczkowski kronikarz, 8 VIII 1944 r. do partyzantki poszło „całe mnóstwo” (ponad trzydziestu) młodych ludzi z tutejszych wiosek. Od sierpnia tego roku na tym terenie działali również partyzanci radzieccy, zrzuceni przez samoloty startujące zza Wisły – forpoczta nowego porządku. Niektórzy parafianie z utęsknieniem czekali na wkroczenie Armii Czerwonej, spodziewając się korzyści z wprowadzenia reformy rolnej, którą zapowiedział rząd lubelski PKWN (por. tamże, s. 122, 134).

Prawdziwą uciążliwością stały się więc w tym czasie nocne „wizyty” różnych ludzi „z lasu”. Pod datą 14 X 1944 r. anonimowy kronikarz zanotował: „Bronkowianie jęczą, że partyzanci ich zniszczą. Pełno ich bowiem w lesie. Dniem i nocą łażą i biorą, co się da włożyć na grzbiet i zjeść. Przeważają pomiędzy nimi Moskale – bolszewicy… Często zabierają komuś konie z wozem i jadą na rabunek… po paru dniach, oddają konie, ale gołe, bez uprzęży i bez woza…” (tamże, s. 146).

Z kolei 16 XI 1944 r. pojawił się zapis: „Ubiegłej nocy znów byli bandyci. Coś około w pół do 11-tej. Nie wszyscy z bronią, część tak na cywili. O ile się nie mylę w mieszkaniu było 3. Ci od razu do proboszcza… zażądali 4 tys. zł, a kiedym się ośmiał… pytali na com chory. Domagali się butów, lecz już jeden po hajdamacku rozsiadł się na krześle i wołał podniesionym głosem o buty. I ja w łóżku podniosłem głos. Karta się zmieniła – butów z cholewami nie było – pantofli nie chcieli. Udali się na rewizję. W reszcie plebani oprócz mojej sypialni przewrócili wszystko do góry nogami. Znaleźli 0,5 litra wódki. Ucieszyli się. Wypili. […] Okazuje się, że tej samej nocy – byli u Kwiecińskiego Ludwika, we dworze i u organisty. Tego ostatniego mocno zbili, zabrali kożuszek i futro. Dworowi i Kwiecińskiemu kazali sobie przygotować po 30 tys. zł…” (tamże, s 156).

Sam ks. proboszcz z Tarczka przeżył wielokrotne „wizyty” różnych „wyzwolicieli”. Jedną z ostatnich była ta z 22 XI 1944 r.: „Dzisiaj bandyci byli znów u mnie, przyszli coś koło 7-ej wieczorem… W mieszkaniu trzech – mruki na ogół, mało co gadali. Jeden komandir, wysoki, wszystko Moskale. Wołali wódki, pieniędzy. Przewrócili wszystko do góry nogami. Co znaleźli rabowali, rabowali nawet małe sumy pieniędzy” (tamże, s. 157).

Drugi kronikarz ks. dr Franciszek Zbroja przybył do Pawłowa w 1928 r. i duszpasterzował tu aż do śmierci w 1963 r. Spoczywa na miejscowym (nowym) cmentarzu. W Kronice parafii Pawłów, którą zaczął prowadzić po objęcia parafii, przebieg ostatnich dni okupacji niemieckiej w Pawłowie przedstawił następująco:
„1945 rok. 12 stycznia tego roku Rosjanie rozpoczęli ofensywę wzdłuż całej Wisły. Nie wiedzieliśmy o tym. Huk armat nieustanny w dzień i w nocy świadczył tylko, że coś na froncie się ważnego dzieje. Huk był straszny, gdyż linia frontu biegła pod Łagowem, Baćkowicami, a więc około 20 kilometrów od Pawłowa. Niemcy nie dawali poznać, że coś idzie im niepomyślnie i jeszcze 15 stycznia urządzili na terenie parafii «łapankę ludzi». Punkt zborny zrobili sobie w Pawłowie. Ludzi schwytanych umieszczali na wikariacie, a «łapacze» z oficerem na czele rozkwaterowali się na plebanii. Przez wódkę, tzw. «bimber» udało nam się z księdzem Wydrą uwolnić kilka osób. Jakiś «Niemczura» kochający alkohol, jak tylko zobaczył pół litra – uśmiechnął się, zanotował nazwisko i szedł na wikariat, by uwolnić ofiarę. A robił to sprytnie, mówiąc do warty, że bierze go na przesłuchanie do oficera.

W nocy z 15 na 16 stycznia koło kościoła od strony Bukówki i od Chybic szły bez przerwy tabory. Nie mogliśmy się zorientować, co to znaczy. 16 stycznia – we wtorek przez cały dzień znowu tabory idą ku Starachowicom. Po drodze zabrali świnie i konie. Należy dodać, że już na tydzień przed odwrotem zjechali do gminy specjalni «łapacze krów» i ogołocili bardzo ludzi z bydła. Wielu, b[ardzo] wielu zabrano ostatnią krowę. Płakały kobiety i dzieci, ale łapacze byli bezwzględni.

Jeszcze wieczorem 16 stycznia o godz. 5-tej wstępowali Niemcy na plebanię. Byli bardzo przemęczeni. Prosili o kawałek chleba, o trochę wody. Jeden z oficerów, gdy nikogo nie było, powiedział dopiero prawdę: Wir sind die letzte [My jesteśmy ostatni]. Istotnie oni byli ostatnimi, bo już o godz. 9 wieczorem Rosjanie byli w Pawłowie, a o 11 wieczorem zjawili się gromadnie na plebanii. Od tego czasu przez 3 dni plebania była zajęta przez wojsko. Zachowanie się było poprawne na ogół. Nie obyło się jednak bez niemiłych incydentów. Zabrano mi konie z uprzężą, zniszczono kilka rojów pszczół, z kościoła wzięto nakrycia na ołtarze, bratankom zabrano walizkę, służącej sukienkę i wiele innych rzeczy brakło na plebanii po wyjeździe wojska. W pierwszą niedzielę po wkroczeniu wojsk rosyjskich po raz pierwszy od 6 lat zaśpiewaliśmy «Boże coś Polskę». Była to radosna chwila. Mimo woli łzy cisnęły się do oczu. Po takiej strasznej niewoli, po tylu męczarniach, po takim ucisku można było zaśpiewać publicznie pieśń wolności” (Archiwum Parafii Pawłów: Kronika parafii Pawłów, s. 18a-19).

Wraz z końcem wojny nastał wreszcie upragniony czas pokoju, czas duchowego i materialnego odrodzenia. Miało się ono dokonywać w zupełnie innych uwarunkowaniach społeczno-politycznych niż te przed wojną, co niosło ze sobą nowe nadzieje, ale i nowe wyzwania.

Jaka jest Twoja reakcja?

Wow!
0
Super!
0
Lubię to!
0
Smutne!
0
Wrr!
0

Może Ci się również spodobać

Więcej w:Historia

Leave a Reply