Powstanie styczniowe w okolicach Pawłowa w „Pamiętnikach z lat 1863-1870” Władysława Zapałowskiego
Władysław Zapałowski, autor Pamiętników z roku 1863-1870, wydanych po raz pierwszy w Wilnie w 1913 r., a wznowionych w 2022 r. w krakowskim Wydawnictwie Miles, nie był związany z terenem Gór Świętokrzyskich przez miejsce urodzenia, gdyż urodził się w Żarnowie k. Opoczna 13 października 1839 r., gdzie jego ojciec Jan, uczestnik powstania listopadowego, dzierżawił duży majątek, należący do kapituły sandomierskiej (kantorię żarnowską). Władysław związał się z ziemią świętokrzyską przez małżeństwo z Wandą Heleną Janecką, córką Franciszka Janeckiego z Rzepina, które zawarli 4 października 1860 r. w Pawłowie. Zamieszkali początkowo we dworze w Szeligach w majątku teścia, a wkrótce po wybuchu powstania przenieśli się tymczasowo do Kunowa.
W Pamiętnikach znalazło się wiele wątków, które ukazują wydarzenia powstańcze w miejscowościach, aktualnie znajdujących się w granicach gminy Pawłów i jednocześnie przywołujących osoby, które żyły tu 160 lat temu. Są to głównie właściciele i dzierżawcy okolicznych folwarków szlacheckich.
Zapałowski żył sprawami społeczno-politycznymi od samego początku. Przybrał pseudonim „Płomień”. Służył powstaniu bardziej jako kurier, aprowizator oddziałów partyzanckich w broń, ubrania i mundury, wysłannik do zadań specjalnych niż żołnierz walczący z bronią w ręku. Dzięki temu poznał przywódców powstania, którzy operowali na terenie dawnego województwa sandomierskiego. Był rozczarowany osobą i działaniem Mariana Langiewicza, a wysoko oceniał przygotowanie wojskowe i cechy osobowościowe takich ludzi jak Zygmunt Chmieleński, Dionizy Czachowski, Józef Hauke-Bosak, Karol Kalita „Rębajło” i ks. Kacper Kotkowski.
Mianowany rewidentem organizacji cywilnej i wojskowej na województwo krakowskie i sandomierskie, 1 marca 1864 r. został aresztowany w Kunowie, gdzie niespodziewanie zjawiło się wojsko rosyjskie. W tym samym dniu zostali również aresztowani bracia Ludwik i Leopold Mrozowscy z Zapniowa. Jakiś czas przebywał w więzieniu w Radomiu, a potem w Cytadeli Warszawskiej. Został skazany na wywiezienie w głąb Rosji (gubernia wołogodzka). Po pięciu latach, na skutek amnestii, powrócił w Świętokrzyskie i zajął się prowadzeniem wydzierżawionych majątków Rzepin i Pawłów, które formalnie jako tzw. dobra donacyjne należały do gen. Mikołaja von Krüdenera. W tym przypadku były to dawne folwarki klasztorne, którymi – podobnie jak skonfiskowanymi majątkami ziemiańskimi – nagradzano zasłużonych dla stłumienia powstania rosyjskich wojskowych.
Jak pisze w Przedmowie do Pamiętników Kazimierz Bartoszewicz, „z całą energią zabrał się do pracy i zdewastowane majątki doprowadził do świetnej kultury. Ale nie dane mu było spożytkować do końca życia owocu tych zabiegliwych trudów. Znalazł się przysłowiowy «zły sąsiad», który intrygą i podstępem pozbawił go dzierżawy i włożonego w nią kapitału” (tamże, s. 7).
W następstwie tych wydarzeń Zapałowski zmuszony był w 1888 r. opuścić podłysogórskie strony. Wyjechał do Warszawy. Tam, tym razem w miejsce „złych sąsiadów”, znaleźli się „dobrzy ludzie”, dzięki którym otrzymał zatrudnienie w Towarzystwie Akcyjnym „Wojciechów” i kontynuował rozpoczętą niegdyś pasję literacką. Publikował, m.in. artykuły o tematyce kulturalno-krajoznawczej w rozmaitych czasopismach. Autorzy jego krótkiego biogramu internetowego piszą, że w Warszawie osiadł z rodziną. Wiadomo, że ze związku z Wandą Janecką jeszcze przed aresztowaniem urodziło się troje dzieci. Kolejne ośmioro przyszło na świat po jego powrocie z zesłania, o czym świadczą akta urodzonych parafii Pawłów i Świętomarz z lat 1870-1884. Wynika z nich, że Władysław i Wanda mieszkali w Rzepinie i Grabkowie, gdyż tam rodziły się ich dzieci. Zapałowski zmarł w 1923 r., dożywszy sędziwego wieku, do końca aktywny i pracowity.
Jako wykształcony, inteligentny i operatywny człowiek, wnikliwy obserwator i znawca ludzkich charakterów zawarł w swoich Pamiętnikach wiele cennych obserwacji, które rzucają światło na przebieg powstania, jego ocenę, a zarazem jakby na żywo przywołują różne wydarzenia, gdy ważyły się ludzkie losy. Jednym z nich było uwolnienie Feliksa Mrozowskiego, dwóch jego synów i dwóch innych powstańców, aresztowanych przez rosyjski oddział zwiadowczy we dworze w Zapniowie, gdy po drodze stanęli „na gościnie” we dworze w Szeligach, gdzie gospodarzem był Zapałowski. Ten, dzięki sprytowi, którego nie powstydziłby się sam Onufry Zagłoba, doprowadził do tego, że aresztowani wrócili do domu (tamże, s. 48-49). Dwaj bracia Mrozowscy, jak wspomniano wyżej, zostali później ponownie zatrzymani razem z Zapałowskim. Nie udało się ustalić, jakie były ich dalsze losy, ale raczej uniknęli zesłania (tamże, s. 141).
Z lektury Pamiętników Zapałowskiego można się dowiedzieć, że powstańcom sprzyjał właściciel majątku w Pokrzywnicy Kazimierz Kiniorski. W połowie grudnia 1863 r. we dworze i we wsi stacjonowały połączone oddziały powstańczej kawalerii (600 kawalerzystów) na czele z gen. Hauke-Bosakiem, skąd wobec nadciągających sił rosyjskich pod dowództwem gen. Ksawerego Czengierego musieli uciekać w pośpiechu okrężną drogą na Ostrowiec ku lasom iłżeckim. Nie zdążyli, w okolicy Bodzechowa 16 grudnia wywiązała się bitwa, w której odniósł ciężkie ranny pułkownik Chmieleński. Zabrano go do Radomia, gdzie 23 grudnia został rozstrzelany (tamże, s. 83-88).
Naczelnikiem powiatu opatowskiego był Józef Kochnowski, dziedzic Warszówka (tamże, s. 107-108). Za swoje zaangażowanie powstańcze zapłacił surową karę, gdyż został zesłany w głąb Rosji, gdzie prawdopodobnie zmarł. Jego sąsiad Józef Komornicki z Jadownik musiał wzbudzić podejrzenie władz carskich o sprzyjanie powstaniu, skoro – jak podaje Leszek Żmijewski – „dostał sekretny dozór policyjny” (L. Żmijewski, Echa powstania styczniowego w lasach starachowickich, Starachowice 2003, s. 22).
Powstanie styczniowe, przyśpieszone powszechnym poborem młodych do carskiej służby wojskowej (tzw. branką), miało – jak wiadomo – od początku swoich przeciwników wśród obozu „Białych” (arystokracji, bogatego ziemiaństwa, przemysłowców), którzy ostatecznie w większości poprali powstanie. Miało też swoich przeciwników w terenie, którzy zamykali przed powstańcami swoje dwory, nie wywiązywali się należycie z przyjętych obowiązków albo też obce im było zwyczajne ludzkie współczucie. Jawnych zdrajców władze powstańcze karały śmiercią. Gdyby nie interwencja Zapałowskiego u pułkownika Chmieleńskiego, taki los spotkałby Ksawerego Zalewskiego z Sieradowic za złe obchodzenie się i nieludzkie traktowanie rannych, którzy schronili się w jego folwarku po krwawej bitwie pod Jeziorkiem 29 października 1863 r. (tamże, s. 80). Wydaje się, że w jakiś sposób musiał się on zrehabilitować w oczach powstańców, skoro również został otoczony sekretnym dozorem policyjnym (tamże, s. 25).
Obok ludzi z całego serca oddanych sprawie narodowej trzeba niestety wspomnieć, że zarówno wśród szlachty (obywateli), jak i włościan zdarzali się zwyczajni szpiedzy i donosiciele, którzy informowali siły rosyjskie o ruchach powstańczych oddziałów. Takim był pewien chłop, który podprowadził wojsko rosyjskie dróżką leśną od Łysicy na Święty Krzyż, gdzie w murach dawnego klasztoru broniły się oddziały Langiewicza. Ofiarą tego niecnego działania padł sam Zapałowski, gdyż – jak się dowiedział od jednego z rosyjskich oficerów – on i jego współpracownicy byli od pewnego czasu denuncjowani przez trzech konfidentów: pewnego Żyda z Kunowa, Niemca będącego rządcą w tamtejszym folwarku i burmistrza Ostrowca (tamże, s. 35, 140).
Jak wspomniano, autor Pamiętników z lat 1863-1870 wrócił z zesłania pod koniec grudnia 1869 r. Dla niego i dla jego najbliższych była to chwila szczególna, którą tak opisuje:
„Była godzina druga w nocy, gdy bryczka zatrzymała się przed gankiem dworku wiejskiego w Szeligach, w którym mieszkał brat mojej żony Czesław Janecki. […] Światło zabłysło w jednym pokoju, i szybko od pokoju do pokoju migotało i zbliżało się do drzwi wchodowych – w tejże chwili na ganku stanął mój szwagier.
Majątek, w którym mieszkała moja żona [prawdopodobnie chodzi o Rzepin – przyp. aut.], o dwie mile był położonym; noc jednak byłą tak ciemna, że niepodobna było puszczać się w drogę, zresztą w nocy nie chciałem budzić ukochanych. Rozmowie i opowiadaniu nie było końca. Materiału przez tyle lat nagromadziło się wiele i pogawędka nieprzerwanie przeciągnęła do rana.
Z brzaskiem dnia siedliśmy ze szwagrem na bryczkę, zaprzęgniętą w cztery dziarskie rumaki, które z błyskawiczną szybkością nas niosły; myśli moich jednak prześcignąć nie były w stanie.
Rodzina wprawdzie była powiadomioną o moim uwolnieniu, ale nie spodziewała się nigdy tak prędkiego powrotu do kraju, wiedząc, że nie mam pieniędzy i myśląc, że powracam etapem.
Był to poranek Nowego Roku. Ja pierwszy, po tylu latach rozłąki, miałem złożyć ukochanym życzenia i jako noworoczny podarek, sam miałem siebie zwrócić żonie i dzieciom.
Głośny, kilkakrotny trzask z bicza, turkot kół bryczki, parskanie i tętent kopyt końskich, wywołały zaciekawioną całą służbę folwarczną z czworaków. Ci, co dawniej jeszcze służyli u mnie, poznali i rzucili się ściskać mi ręce, kolana; ja tych poczciwych, którzy byli prawdziwymi opiekunami rodziny w chwili mej nieobecności, porwałem w ramiona i jak rodzonych braci ściskałem i całowałem.
Jeden starszy krzyknął: – Puśćcie pana, tam czeka go nieboga jego żona. We dworze już nie spali. Zrobił się ruch ogromny. Była godzina ósma rano” (Wł. Zapałowski, Pamiętniki…, s. 367-368).
Oprac. ks. Adam Orczyk